Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Podróże podobno kształcą. Podobno,
to bardzo dobrze dobrane słowo, przynajmniej według Fiodora Fandorina. Gdyż
z Fiodorem sprawa ma się następująco : jest typowym domatorem ( dokładnie tego
określenia lubił używać) , to po pierwsze, po drugie i chyba najważniejsze,
panicznie boi się samolotów. I tak, te oto dwa powody ( nie trzy, tylko dwa)
potrafiły zniechęcić go do nawet potencjalnie cudownych wakacji. Na Kretę nie,
do Hiszpanii nie, do Francji nie. To gdzie ty właściwie chcesz jechać,
Fiedia? , pytała matka, archeolog, żeński odpowiednik Indiana Jonesa ,
załamana tym, że jej jedyne dziecko nie odziedziczyło po niej ani krzty czegoś
co nazywała „ ciekawością świata”. Wtedy Fiodor odpowiadał, że owszem
ciekawsi świata to on jest, ale ten cały świat to on woli podziwiać z daleka. I
właśnie z tego powodu wakacje spędzał u ciotki, w domku pod Moskwą, a rodzice
hulali gdzieś na drugim końcu świata. I wszyscy byli zadowoleni. Do czasu.
Na początku maja, liceum im.
Lewa Tołstoja uruchomiło program wymiany uczniowskiej. Super, świetny pomysł.
Dla tych, którzy chcą. Tak, to zdecydowanie nie była dobra opcja dla
kogoś pokroju Fiodora Fandorina. No i pech chciał, że był uczniem jedynego
moskiewskiego liceum praktykującego tą wychwalaną wymianę. Wszystko byłoby w
porządku, gdyby nie matka. Kiedy tylko usłyszała o tej niesamowitej
szansie pobiegła prosto do gabinetu dyrektora. I nagadała mu, jak to Fiodor
bardzo, bardzo, ale to bardzo chce pojechać na tę wymianę. Archeologiem była
wybitnym, i nieszczęśliwie równie wybitną aktorką ( Fiodor wolał określenie „
kłamczucha”). Dyrektor, człowiek życzliwy obiecał zrobić coś w tej sprawie,
przypominając sobie, że biedy Fiodor zawsze tak dobrze się uczył. I przecież
należy mu się za tą ciężką pracę jakaś nagroda. Tak więc kilka tygodni później,
niczego nieświadomy Fiodor przechadzał się szkolnymi korytarzami, kiedy
dyrektor niczym kukułka wyskoczył ze swojego gabinetu i zaczął składać sowite
gratulacje. Dopiero po chwili, Fiodor zrozumiał, że ta „ wygrana na loterii”
oznaczała wyjazd. Na wymianę uczniowską. Świetnie, ściskając dłoń
dyrektora. Pierwszą klasą, przynajmniej
tyle. I najgorsze było to, że dyrekcja ( choć lepszą nazwą byłaby „banda
idiotów’’) wymyśliła sobie, że Fiodor pojedzie tam również na wakacje. Na całe
wakacje. „ Żeby się zdążył zaaklimatyzować!”. Do ostatniej chwili
miał nadzieję, że ta cała wymiana będzie
miała miejsce gdzieś niedaleko. No, żeby lot był jak najkrótszy. Niestety,
przeliczył się. Wraz z otrzymaniem pliku dokumentów, wraz z biletem lotniczym,
resztki nadziei rozpadły się na malutkie kawałeczki. Buenos Aires, Argentyna. Dalej
już być nie mogło? No, najwyraźniej nie. Na całe szczęście jako małolat
pomieszkiwał w Meksyku ( wykopaliska!) , więc przynajmniej język miał
opanowany. O jeden problem mniej.
I tak tym właśnie sposobem,
siedział ( pardon, leciał) teraz w
samolocie, a raczej kupie złomu, wiele kilometrów nad ziemią. I robił
wszystko, aby nie spowodować kolejnego ( dobrze czytacie, kolejnego) ataku
paniki. Pierwszy miał miejsce krótko po stracie. W sumie, dosyć wstydliwa
sytuacja. No bo prawie dorosły chłopak, a miota się i wrzeszczy jak
histeryzujący pięciolatek. Histerykiem co prawda był, ale przecież nie
pięcioletnim. W każdym razie, od tego czasu stewardessa co jakiś czas pochylała
się nad nim, upewniając się, że młodzieniec nie postanowi wyskoczyć przez podobno
niezniszczalne okno. I czekało go jeszcze kilkanaście godzin udręki, w
końcu „powietrzu” był dopiero od dwóch godzin. I miał przeczucie, że nawet w
nocy nie będzie mógł zmrużyć oka. W końcu, trzeba być czujnym. Ta kupa złomu
mogła przecież w każdej chwili roztrzaskać się o ziemię, albo jeszcze
lepiej- wybuchnąć w powietrzu. A Fiodor lubił mieć wszystko pod kontrolą.
Niestety nie pozwolono mu zajrzeć do kokpitu, a on tylko chciał „wyczaić”
pilotów. Przecież mogą być niekompetentni, prawda? No, ale niestety stewardessa
zastawiła mu drogę, prawdopodobnie obawiając się, że Fiodor jest kiepskim
terrorystą, albo szaleńcem. Tak, ta druga opcja bardziej pasowała do Fiodora
Fandorina, szczególnie po wrzaskach i krzykach, których wszyscy na pokładzie
mieli (nie) przyjemność doświadczyć. No i Fiodor siedział teraz na może i
wygodnym fotelu, podjadając orzeszki ziemne ( przez ten cały stres zrobił
się głodny) i czytając ulubione przygody Erasta Fandorina. Tak, zupełnie
przypadkiem obaj panowie mieli takie samo nazwisko. Właściwie to można rzec, że
pierwszą rzeczą, która przekonała Fiodora do powieści Borisa Akunina ( a było
to dawno temu, bodajże pięć lat?) była główna postać, a raczej jej nazwisko. Dzięki
temu małemu szczególikowi mógł pozwolić sobie na rozmaite fantazje , w których
on dzielny Fiodor Fandorin śledził przestępców i przeżywał niesamowite
przygody. Niestety, tak odważny był jedynie w swoim wyimaginowanym świecie. W
rzeczywistości… no cóż bał się samolotów, nie wspominając już o tych
niebezpiecznych bandytów, których pokonywał w swoich snach. Tylko w swoich
snach. I można powiedzieć, że Fiodor lubił być bohaterem, przynajmniej w jednym
aspekcie swojego życia, nawet jeżeli chodziło o coś tak błahego jak sny.
Trochę później, w trochę innym miejscu..
Buenos
Aires, przedmieścia.
- To co dzisiaj robimy?
Średniej wielkości, ciemne pomieszczenie wypełniło ostre brzmienie AC/DC. W tle słychać było
zaraźliwy śmiech.
- To co zwykle? – z ciemności
wydobył się kolejny głos, trochę mocniejszy, cięty. Skrzyp drzwi. Trochę
światła mimowolnie wpada do środka, przebijając się przez strugi ciemności.
- O jesteś! – odezwał się ten
sam głos. – Przyniosłeś?
Chichot stłumiony głośniejszą
solówką na gitarze. Klasyk.
- No jasne.
I trzeci głos. Chyba
najłagodniejszy.
- No to zaczynamy, panowie.
Znajomy brzęk metalu i
przyjemny dla ucha syk, kojarzony z długo wyczekiwanym orzeźwieniem.
- Co tu tak ciemno?
Urządzacie wieczorek satanistów? – głos dobrodzieja.
- No ja też się
zastanawiałem, czemu siedzimy po ciemku.
Głośne westchnięcie.
- Ale z was zrzędy.
Skrzyp drewnianego krzesła i
szybkie, wręcz gwałtowne kroki.
Pstryk.
Ciemność zniknęła, ujawniając
wcześniej umiejętnie skryte wnętrze pokoju. Niebieska kanapa, mały stolik,
radio i jedno, jedyne drewniane krzesło. Mała, zdecydowanie nie elegancka
lampka zwisała z sufitu, rzucając nieco światła i ujawniając właścicieli
tajemniczych głosów.
- Od razu lepiej. – wysoki
szatyn uśmiechnął się delikatnie, to ten o życzliwym głosie. Rozczochrany
i ubrany w koszulę w kratę, która chyba dawno nie widziała żelazka, przypominał
zwykłego nastolatka. Ot, takiego chłopca z sąsiedztwa. Oj, jeszcze się
przekonacie.
- No, a jak. Nie od dzisiaj
wiemy, że boisz się ciemności. – chłopak o szarych, a może stalowych oczach
wykrzywił usta w złośliwym grymasie. Złośliwiec. Kruczoczarna czupryna,
skórzana kurtka i glany. Można by powiedzieć, że to typowy Bad boy. A jaki
jest naprawdę?
- Wcale, że nie!
- Ja tam wiem swoje.
- Dziecinada. – trzeci, chyba
najdojrzalszy chłopak. Ciepłe, kasztanowe oczy wyglądają zza zielonkawych
lennonówek. Głowę zdobiła kędzierzawa burza. Starta, dżinsowa kurtka zarzucona
na ramiona. Buntownik bez powodu?
- Tere fere.
- A nie mówiłem?
Cała trójka sięgnęła po
zielonkawe puszki z piwem.
- Leon, mogłeś załatwić coś
lepszego – złośliwiec znów dał o sobie znać. – To smakuje jak mysie
siki.
- Tylko to było.
- To powiedz swojemu staremu,
żeby w końcu kupił jakieś porządne piwo.
Buntownik przewrócił
oczami.
- Już daj mu spokój, Diego.
Raz możesz się poświęcić.
Krótszą chwilę ciszy przerwał
Leon, unosząc puszkę z piwem w teatralnym geście.
- No to jak? Toast się chyba
należy! – wykrzyknął – Za wakacje!
Jego entuzjazm nie udzielił
się reszcie.
- Coś żałosny ten Twój toast.
– stwierdził Diego. – Ja proponuje, żebyśmy wypili za lepsze piwo na kolejnym
spotkaniu.
Po krótkiej chwili wymownej
ciszy, ponownie się odezwał.
- No co? Prawdę mówię.
Leon odchylił głowę do tyłu i
dyskretnie uśmiechnął się pod nosem. Wszystko było, w jak najlepszym
porządku, po staremu. Docinki Diego, zimne piwo, głośna muzyka i filozoficzne
przemyślenia Pepe. Przecież o nim
zapomnieliśmy! No tak, Pepe , pan
hippis, ale chyba tylko z nastawienia. A, może i to nie całkiem prawda. Co można poradzić? Giuseppe Cauvilga ( koledzy od zawsze pieszczotliwie zwą go „Pepe”, jak ten
dziobak z kreskówki) to człowiek
pełen sprzeczności. Zaraz, zaraz, gdzie przerwaliśmy?
Ach, tak.
-
Tak, ty zawsze, wiecznie, nieprzerwanie mówisz prawdę. – Pepe zsunął lennonówki
z nosa i wytarł aksamitną chusteczką. Taki nawyk, pedantyczny. – Quanto sei stupido! – wymamrotał pod nosem. Un vero italiano...
-
Ty mi tutaj nie gadaj po włosku. – warknął Diego. – Makaroniarz się znalazł.
Sam jesteś stupido. Va
a cagere!
Leon
przybrał naburmuszoną minę.
-
Chłopaki! No, ale mówcie po ludzku, bo ja nic nie rozumiem.
Diego
pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym wybuchł gromkim, zaraźliwym śmiechem.
Po chwili dołączył do niego Pepe, choć sam uśmiechał się rzadko. No i na końcu
roześmiał się Leon, który nic z tej całej sytuacji nie rozumiał. I tak właśnie
było. Zawsze. W jednej chwili byli gotowi się zabić, a w drugiej
śmiali i bawili się jak na dobrych przyjaciół przystało.
-
Leon, nie próbuj zrozumieć, lepiej powiedz nam o tej całej wymianie
uczniowskiej. – powiedział Diego, i choć wcale nie zamierzał, chichotał po
każdym słowie. – Paplasz o tym od kilku tygodni, a teraz i tak mi się nudzi,
więc gadaj Verdas.
Diego
nie mógł być uprzejmy zbyt długo, to się kłóciło z jego naturą.
Szatyn uśmiechnął się pod nosem, w końcu
takiej szansy nie mógł przegapić.
- No, jakbyście mnie
słuchali, to byście wiedzieli, że przyjeżdża do mnie chłopak…
- Nie wiedziałem, że
zmieniłeś orientacje. – Diego parsknął (ponownie) śmiechem, a i Pepe mimo
usilnych starań, nie mógł się powstrzymać. Leon zrobił się cały czerwony i z
impetem tupnął nogą.
- Przecież nie mój chłopak! –
wrzasnął, obrażony, zupełnie jak przeciętne dwunastolatka. Taki młodzieńczy „bunt”.
– Wy sobie zawsze coś dopowiadacie. – fuknął, krzyżując ramiona na klatce
piersiowej.
- No dobra, nie bądź baba i
opowiadaj dalej.
Verdas odwrócił się plecami
do kolegów, a oglądając się, wysłał piorunujące spojrzenie w stronę Diego.
- Okej, sorry za to z
orientacją. – mruknął w końcu, niezadowolony, że musiał przyznać się do błędu.
Leon ponownie zwrócił się w
stronę przyjaciół i pełnym entuzjazmu głosem zaczął, to czego porządnie zacząć
nie zdążył.
- No przyjeżdża do mnie ten
chłopak z wymiany uczniowskiej. Wiecie, o tej, o której dyro gadał od początku roku.
Chłopacy wydawali się być
całkiem zainteresowani. Czyżby złudzenie.
- A skąd on jest?
Leon zmarszczył brwi i przez
chwilę wyglądał jakby nad czymś solidnie myślał.
- No z Europy. Chyba.
Raczej nie
pomyślał wystarczająco.
- A
trochę konkretniej?
- No nie wiem, takie duże,
chyba na „R” się zaczynało.
Pepe wywrócił oczami, a Diego
westchnął głęboko. Chociaż wcale nie powinno ich to dziwić.
- Rosja, Leon.
Szatyn uśmiechnął się
promiennie i klasnął w ręce.
- Tak! On przyjeżdża ze
stolicy, z tego tam.. no z Mostu!
A
najdziwniejsze, że był z siebie zadowolony.
- Chyba z Moskwy. – mruknął Pepe.
Leon machnął ręką
lekceważąco.
- No to kiedy przyjeżdża?
- 27 czerwca – szatyn podrapał
się po głowie. – Gdzieś tak o ósmej.
- Leon. – Pepe brzmiał
poważniej niż zwykle. No co jest? – Dzisiaj jest dwudziesty siódmy.
A Verdas jak oparzony
zeskoczył z krzesła i wrzasnął. Diego zaśmiał się pod nosem, choć to chyba było
przegięciem, nawet jak na niego.
- Cholera jasna! Miałem go
odebrać! – chodził po pokoju w tą i z powrotem. – Rodzice mnie zabiją, zabiją.
Nagle klasnął w dłonie i
odwrócił się na pięcie.
- Diego bierzesz auto starego
i jedziemy na lotnisko!
- No chyba sobie żartujesz. –
brunet podniósł się gwałtownie. – Nie będę nigdzie wozić Twojego leniwego
tyłka.
- Diego, daj spokój.
Odwdzięczę ci się!
- Ta, jasne. – prychnął. – Ja
znam te Twoje obietnice. Rozumiesz, że jak mnie zatrzyma policja to w
najlepszym wypadku dostanę mandat. A z prawkiem będę mógł się pożegnać.
- Nie histeryzuj, Pepe
poprowadzi.
- Co?!
- No chyba, że tak. – Diego poprawił
skórzaną kurtkę. – No dalej, Pepe. Czas nas goni!
- Ja przecież nie mam prawa
jazdy! – krzyknął żałośnie, nie przypominając już wyluzowanego kolesia sprzed
kilku minut.
Leon wywrócił oczami.
- No właśnie o to chodzi. – Diego
wytłumaczył mu powoli. – Ty piłeś najmniej, a prawka nie masz, więc ci nie
skonfiskują.
- Geniusz! – wykrzyknął Verdas.
- Wy mnie załamujecie. –
jęknął Pepe, chowając twarz w dłoniach.
- Wyluzuj, może ten Rusek
poprowadzi w drugą stronę.
- Tak! Tak! – ucieszył się
szatyn. – On raczej będzie trzeźwy.
- No nie wiem, wiesz jak oni
lubią wódkę.
- No, nad tym trzeba
pomyśleć. – stwierdził.
- Pomyślimy po drodze.
- No, okej. – Leon skierował
się w stronę drzwi. – No dalej Pepe, czekamy na ciebie.
Włoch pokręcił głową z
niedowierzaniem. Pazzo.
- No dobra, ale macie u mnie
dług. – mruknął, łapiąc kluczyki do czerwonego forda mustanga. Niezły rocznik.
Przynajmniej tyle.
I oddalili się, cała trójka,
nie mając pojęcia, że ten dzień zapamiętają do końca życia.
********
No i witajcie! Pomysł na to opowiadanie przyszedł mi do głowy po przeczytaniu pewnej książki :) Już niedługo na blogu pojawią się zakładki i podstawowe informacje. Trochę dużo tu dialogów, ale na to nic nie poradzę. Nie umiem pisać dobrych " początków". Błędów nie sprawdzałam, zrobię to jutro ;) Zapraszam!
P.S - Dziękuję, że jesteście! Kocham Was :*
Kochana, Olu!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, gdy na Twoim bogu przeczytałam informację, że zaczęłaś nowy projekt, tęsknię z a Twoimi pomysłami, Twoim stylem, więc byłam prze szczęśliwa mogąc przeczytać, coś co stworzyła Twoja osóbka.
Coś nowego. Zupełnie innego, ale po raz kolejny mnie wciągnęło i sprawiło, że zostanę z Tobą na dłużej. Pomysł niebanalny i aż chce się czytać i czytać. Masz we mnie już stałego czytelnika - to bankowe.
Ale może skupmy się na prologu.\
Diego i Leosiek, ich już uwielbiam, do tego są przyjaciółmi, jak się nie mylę, a to sprawia, że podoba mi się to jeszcze bardziej. Lubię ich w takim wydaniu, naprawdę. Są normalnymi chłopakami ( a nie jakimiś lalusiami) i do tego mają swoje spotkania w takim miejscu. Ja wiedziałam, że pokocham tę historię, wiedziałam. Do tego dochodzi Pepe, którego postać też ,mnie zaciekawiła. Czyżby to był brat Fran? Ma takie samo nazwisko, albo ja coś źle przeczytałam i coś poręciłam. Jeśli tak, to wybacz mi mój błąd. Do Leośka przyjeżdża uczeń z wymiany i do tego z Rosji? Swoją drogą Leosiek chyba musi wziąć dodatkowe lekcje geografii - coś mi się tak wydaje xD Nie wiem czemu, ale mam jaką dziwną teorię, ze tym uczniem nie będzie wcale chłopak, a będzie to uczennica. Niby jest, że z Rosji i wgl, ale znająć Leona i jego roztrzepanie mógł przekręcić dosłownie wszystko. Muszę, poczekać, aby się dowiedzieć, kto to będzie. Już nie mogę się doczekać.
Bardzo mnie ciekawi, jakie będą u Ciebie pary, Czy będziesz konsekwentna i będą podobne, jak na UL, czy może pójdziesz w coś nowego? Nie ukrywam, że marzy mi się Leonetta, Semi i może Diecesca, ale oczywiście Olu, to jest Twój blog i ja nic ci nie karze robić. Nie ważne, jakie będą pary, ja i tak będę czytać.,
Dzisiaj mój komentarz jest marny, ale następnym razem mam nadzieję, że będzie lepie.
Całuję Cię mocno, w ten paskudny dzień.
Ag :*
Przeczytałam sobie jeszcze raz wszystko, dopiero teraz zrozumiałam o co chodzi z Fiodorem xD Matko, czytanie ze zrozumieniem się kłania, brawo ja!
UsuńSłoneczko najdroższe!
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że nie spodziewałam się takowego obrotu spraw. Dotychczas nie przypuszczałam, że możesz wznowić swoją działalność. Szczerze mówiąc, straciłam wszelką nadzieję, że zdecydujesz się napisać nowe opowiadanie. Myślałam, że zapomniałaś o swojej przygodzie z pisaniem, aczkolwiek z perspektywy czasu, jest mi za to wstyd. Nigdy nie powinnam tak twierdzić. Mimo, że długo się nie odzywałaś powinnam wierzyć, że masz ku temu powody. Zupełnie zmieniłam nastawienie do całej sprawy. Cierpliwie czekałam, aż wreszcie przyniosło to rezultaty. Nie spodziewałam się jednak tego tak szybko.Czas mknie nieubłaganie, co oznacza, że niebawem zaczyna się wrzesień. Nieistotne - nie będę psuć ci dobrego humoru, który zapewne posiadasz w chwili obecnej. Gdyby było odwrotnie, nie napisałabyś tak cudownego prologu.
Agnieszka idealnie wyraziła słowami to, co ja miałam zamiar ci przekazać, więc niestety nie napiszę niczego sensownego. Wiedz jedynie, że jesteś niezwykła.
Julka - dawna "kornelia80"
O matko!
OdpowiedzUsuńKochana, urzekłaś mnie tym prologiem, pomysłem, w ogóle - nowym blogiem, no wszystkim! Nawet nie wiesz jak się cieszę na myśl, że mam kolejne cudo twojego autorstwa do czytania. To jak wygrać szczęśliwy los na loterii ♥ Emocje te same, hyhy. Zwłaszcza, że pomysł na to opowiadanie, jego początek, po prostu... wow! Widzę, że pojawi się całkiem nowa postać. Fiodor, cudne imię, mru ;> Z Rosji, ej, to prawie, jak Nasz polski sąsiad, nie? Hahaha. Jego postać naprawdę mi się podoba, wydaje się ciekawa. Ja też nie lubię/boję się samolotów, piona! Już wiem, ze go polubię. A dalej... fajny pomysł z tą wymianą, już jak usłyszałam Buenos Aires, to wiedziałam, że coś się świeci, jest na rzeczy... Jak się zaaklimatyzuje? Kogo pozna? Jakie wywrze wrażenie? To jedne z nielicznych pytań, poczekam cierpliwe na odpowiedzi, mam nadzieję - już w przyszłym, pierwszym rozdziale ♥ Co jeszcze? Podobają mi się te nawiasy, uważam, że to w jakiś sposób dopełnia, wprowadza dość umiejętnie nowe, istotne informacje. Pięknie!
Dobra, teraz czas na drugą perspektywę, a jakże! I mamy tu kilku panów, aż trzech. Diego - mój ulubieniec (no w każdej osłonie ♥), który wydaje się być bad boyem (ale sama zauważyłaś, czy naprawdę taki jest? ;>), dalej - Leon, taki misiek, strasznie roztrzepany, nieogarnięty, a jednak słodki (ale ponownie, czy to tylko pozory?), i na koniec - Pepe (dołączam się do pytania Agi, czy to przypadkiem nie będzie brat Fran? O ile się pojawi), na razie wiele nie mogę o nim powiedzieć, ale wydaje się najbardziej uporządkowany z całej trójki. Razem? Tworzą zgraną paczkę, która w jednej chwili się wyzywa, nienawidzi (Diego taka zrzęda mała, hahaha), a w drugiej, ukazuje silne więzi, prawdziwą przyjaźń, opartą na wzajemnej pomocy. A nasz Leon zapomniał o odebraniu Fiodorka, haha - jak mówiłam, roztrzepany to on jest ;D Jestem bardzo ciekawa, jak się uda ta ich mała podróż na lotnisko XD Z coraz większą niecierpliwością wyczekuję jedynki. No, eh! Jak możesz? ;c Ja tu nie wytrzymam. Dodasz szybko, prawda? *>* Ale wracając... Zastanawiam się, co wniesie postać nowego kolegi, czy szybko się zaprzyjaźnią? A może właśnie jakoś namiesza? Ciekawią mnie też przyszłe pary, romantyczne wątki - choć powiem Ci szczerze, że bardzo chętnie przeczytałabym opowiadanie, gdzie pierwsze skrzypce odgrywa nie sama miłość, a przyjaźń, przygoda! To by było coś! Na pewno nowego, oryginalne ;> Ale to tylko domysły. Poczekam na zakładki... Mówiłam, że jestem bardzo niecierpliwa? Hahaha. Jestem pewna, że jakaś dziewczyna zamiesza Fiodorowi (trudne to imię ;.;) w głowie, pytanie tylko: która? A może... nie, nie to głupie! Ale czytając tą wzmiankę o rzekomej "zmianie orientacji" przez Leona... ;> Dobra, zamykam się! Te chore fantazje, hyhyhy.
Generalnie, jak to mówią: "Pożyjemy, zobaczymy" ;> Ale ja na pewno będę czytać, nie może być inaczej. Ten prolog mną ruszył, dość, że piękne napisany (zauważyłam jakąś zmianę stylu?), to jeszcze tak intrygujący. Dodaje się do obserwatorów, żeby nic nie przeoczyć (nie wybaczyłabym sobie!), czekam na rozdział pierwszy, zakładki też (będę sprawdzać ;> Jestem taka ciekawska, noooo!), weny życzę, i kocham - bardzo, bardzo, dziękuje też za komentarz u mnie - wywołał na mojej twarzy szeroki uśmiech :),
Edyta ♥
PS: Nie dziękuj, to zaszczyt tu być!
PS.2: Czekam na kolejny rozdział na drugim blogu ;>
I jestem. Nawet nie aż tak spóźniona - aż dziwne to jest. No cóż, cuda się chyba zdarzają. Nowy, blog, nowa, zupełnie inna, a przy tym niezwykle wyjątkowa historia. I ta sama, nieprzyzwoicie utalentowana autorka, czyli Ty. Czego chcieć więcej? <3
OdpowiedzUsuńKochana, zaintrygowałaś mnie tą historią. Jestem lekko zdezorientowana, ale przede wszystkim zachwycona. Zaczęłam czytać, a tu jakiś Fiodor, nie wiem czego, ale jakoś strasznie rozbawiło mnie to imię. Nie wnikajmy w to, mnie się ogarnąć zwyczajnie nie da. W każdym razie, pierwsza myśl to było takie: "o co kaman, kimże on jest?" XD
Ale punkt za pomysł. Mega kreatywny pomysł. Uczeń z wymiany, powiedzmy sobie, że z "naszego otoczenia". Może być ciekawie. Co ja mówię! Na pewno będzie. XD To nieładnie z mojej strony, ale z lekka rozbawiła mnie ta jego histeria w tym samolocie. Ale nie przejmuj się, napisane jest wszystko po mistrzowsku. Po prostu ja jestem niesamwicie prymitywna pod wieloma względami. xD Tak czy inaczej, przejdę dalej.
León, Diego i no, Pepe. Tak, świetni oni są. Lubię, nie, ja uwielbiam takie przyjaźnie. León jest roztrzepańcem, ale nie traci przy tym swojego uroku (a może to po prostu takie moje zboczenie, dla mnie on zawsze jest uroczy <3) Tak, mała lekcja geografi by mu nie zaszkodziła (jestem chętna mu jej udzielić! xD) Rozwalił mnie tekstem, że ten Fiodor przyjedzie z Mostu. Miszczu mój <3
Diego, nieco bardziej "kumaty", zadziorny. Ale również ma w sobie "to coś". Mogę śmiało stwierdzić, że dobrali się idealnie. Takie fajne chłopaki. xD No i dochodzi do nich Pepe. Tak, będę używać tylko jego ksywy. Jakoś tak przypadła mi do gustu. No, to już kompletne trio. Jak jeszcze ten Fiodor do nich dołączy, to wyczuwam, że będzie się działo. ^^ Eee tam, ja to wiem! Matko, już ne mogę się doczekać. Dopiero przeczytałam prolog, a już chcę więcej, no. Ciekawość mnie zżera, począwszy od teraz. Ale co trzeba Ci przyznać - umiesz zaciekawić czytelnika! Nawet już od pierwszych zdań - to na pewno. Aż do ostatniego nie mogłam się oderwać. To jest takie inne, świeże, wyjątkowe. Chcę więcej! <3
I chociaż skupienie tego opowiadania głównie na ich przyjaźni i wspólnych przygodach, co jak podejrzewam zamierzasz zrobić (ale mogę się mylić - w końcu to ja!), jest genialne, to przyznam się, że po cichu liczę, że może wplączesz w to trochę miłosnych wątków. Ciekawią mnie paringi. Cholera, już bym chciała wszystko wiedzieć. Jestem nieznośna, no nie? ;D Jak Ty ze mną wytrzymasz? Nie wiem, ale będziesz musiała, bo ja nigdzie się nie ruszam! Kocham to, co piszesz i nie odmówię sobie za żadne skarby przyjemności czytania Tych dzieł. Wracając do par. Ciekawi mnie czy pozostaniesz przy takich samych połączeniach jak na UL, czy pozostaniesz tylko przy niektórych z nich, czy może - skusisz się na coś całkiem innego. Ja bym chciała tylko Leonettę. Nic mi więcej do szczęścia nie byłoby potrzebne. Bo tak mało jest blogów o Leonettcie. Nie, wróć. Blogów o nich jest pełno, ale naprawdę dobrych, wartych uwagi, które naprawdę zasługują na miano bloga, jest niewiele. Bardzo niewiele. Można by je zliczyć na palcach jednej ręki. Ale. To Twój blog. Zrobisz, co zechcesz. Ja i tak będę czytać, niezależnie od par.
W ogóle... tyle talentu. <3 Jestem zachwycona i nie mam pojęcia co mogłabym jeszcze tu napisać, aby pokazać jak bardzo mi się spodobał ten prolog, ta historia - już na samym jej początku! I chciałabym też napisać jakiś dość długi, a przede wszystkim sensowny komentarz.
Głupie limity, głupi blogger. Ja jeszcze nie skończyłam, no. ;_; XD
UsuńBo, po pierwsze, zasługujesz na taki, a po drugie - chciałabym również poprawić Ci humor tak, jak Ty mi tym prologiem. Tak więc, mogę prosić o uśmiech? :)
No i oczywiście chciałabym Cię zmotywować odpowiednio i zachęcić do dalszego pisania tej historii. Ja wiem, nie wyszło. Nie umiem pisać komentarzy. Ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. xD Nieważne. Nie uzalajmy się nade mną, tylko - pozachwycajmy tym cudeńkiem na górze. *o* To ten, już zapisuję się do obesrowanych, żeby żadne cudo nie umknęło mej uwadze. Ale jeszcze tu wrócę! Na rozdział pierwszy, rzecz jasna. xD
Dobra, uciekam. Nie zanudzam Cię dłużej. Przepraszam za marność tego komentarza. ;_; Życzę weny, weny i jeszcze raz weny. Oraz czasu na pisanie, zarówno tu, jak i na tamtym blogu - ja tak czekam na rozdział 27! Wspominałam już o wenie? ;)
Ściskam mocno. <3
Tyśka.
P.S: Mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkową? Cholery przez nią dostanę. xD