poniedziałek, 29 września 2014

Rozdział pierwszy, część pierwsza : " Witaj, Buenos Aires"






                                                              -.-

- Cholera jasna, Pepe! Mówiłem wrzuć na dwójkę!
Włoch odwrócił się w jego stronę i mruknął coś pod nosem, prawdopodobnie kolejne przekleństwo.
- Trzeba było samemu prowadzić, mądralo.
Diego prychnął, kątem oka spoglądając za mokre od deszczu okno, nietypowa pogoda jak na słoneczne Buenos Aires.
- No, ja umiem jechać więcej niż 10 na godzinę.
- Stul pysk, bo na kolejnych światłach ci przywalę.
- Proszę, proszę. Pan pacyfista, czyżby zmienił pan poglądy? – zaśmiał się , odwracając się w stronę Leona, który siedział z tyłu.
- Chłopaki, trochę ciszej. – powiedział, starając się rozszyfrować mapę. – Nie mogę się skupić.
- W takim tempie, to nie dojedziemy tam do jutra. – westchnął po chwili, z zrezygnowaniem spoglądając na licznik mustanga, który był przecież stworzony do zupełnie innych prędkości.


                                                  **
Minuty mijały, ludzie witali się i żegnali, a on wciąż siedział na tej starej walizce. Przymykały mu się oczy, nie dość, że lot był długi to jeszcze ta cholerna różnica czasu. Nikt nie przyszedł, pech? Wylądowali już godzinę temu, a on siedział, prawie nieprzytomny, czekając aż ktoś raczy się pojawić. Przymknął zaczerwienione oczy, żeby chociaż na chwilę uciec od otaczającej go rzeczywistości. Wokół była cisza, tylko co jakiś czas do jego uszu dochodziły jakieś pojedyncze odgłosy, typowe dla lotniska. Pewnie mógłby nawet zasnąć, gdyby nie donośny krzyk, który przerwał chwilę błogiego spokoju.
- Jest! – wysoki, dobrze zbudowany szatyn biegł w jego stronę z niesamowitą prędkością. – Chłopaki, tutaj !
Fiodor zamrugał kilkakrotnie. Czy to jest jakiś rytuał powitalny?
Za „ szaleńcem” podążało dwóch chłopaków, chyba w podobnym wieku. Jeden, hippis czy co?, cały czas trzymał się za głowę, a drugi, wkurzony, szedł z ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. 
Kiedy szatyn podbiegł do Fiodora, uśmiechnął się szeroko i wyciągnął w jego stronę dłoń, trochę spoconą.
- Ja jestem Leon. – mówił powoli, akcentując każdą sylabę. – Pójdziesz teraz ze mną. Idziemy do domu. Rozumiesz? – spytał, kiwając głową w dół i w górę, zupełnie jak te zabawne pieski na tyłach samochodów.
- Tak, rozumiem. – mruknął. Był nieco zdziwiony, w końcu nie spodziewał się takiego odbioru. – Umiem mówić po hiszpańsku – dodał po chwili, widząc, że szatyn mocno główkuje nad jego odpowiedzią.
- To super! – nieznajomy chłopak, właściwie to Leon, klasnął w dłonie i uśmiechnął się szeroko, chyba szczerze. – Będzie nam łatwiej się dogadać.
Fiodor spojrzał za plecy szatyna, lokując wzrok na dwóch innych chłopakach, kolegach? Nie wyglądali na zadowolonych, świetny początek.
- A, no tak! – Leon złapał się z głowę. – To moi kumple. Pepe i Diego. – kiwnął w stronę kolegów, którzy beznamiętnie odburknęli coś, specjalnie żeby nie słyszał.
- To co, idziemy? – szatyn chwycił walizkę Fiodora i zaczął kierować się w stronę wyjścia. Nieco oszołomiony Rosjanin podążył za nim, a na szarym końcu wlekli się jego nowi koledzy.
Dopiero, kiedy opuścili gmach lotniska, zdał sobie sprawę z tego, że to już nie jest jego Moskwa, ale zupełnie obce miasto; wielkie i nieznane. Ale piękne, musiał przyznać, choć wcześniej zarzekał się, że nigdy tego nie powie. Oświetlone wieżowce, gdzieś w oddali głośna muzyka ( pewnie, tutaj zawsze jest jakaś impreza, nie?) i stłumiony szum oceanu. Potrząsnął głową, wyrywając się z dłuższej chwili zadumy. Kiedy wyczyścił umysł ze wszystkich zbędnych ( jego zdaniem) elementów, przyspieszył kroku, doganiając Leona, który z zadziwiającą prędkością gnał w stronę parkingu ulicznego ( niosąc walizkę, jak on to robi?)
Szatyn zatrzymał się przy czerwonym aucie. Ford mustang, Fiodor uśmiechnął się, zaskoczony obrotem spraw. Pomyślał, że po wyczerpującym locie, odprężająca przejażdżka old school’owym samochodem będzie czystą przyjemnością.
- Ej, a masz prawo jazdy?
- Nie, dlaczego?
Och jak bardzo się mylił…
-- troszeczkę później—
Ostre hamowanie. Fiodor siedzący na tylnym siedzeniu, poleciał do przodu, uderzając nosem o siedzenie kierowcy.
- Już jesteśmy. – Leon jako pierwszy wysiadł z samochodu. Rozprostował kości, a po chwili zajrzał do środka, mierząc wzrokiem swoich kolegów. – No, przecież to już tutaj chłopaki. No dalej, Fiodor, wyłaź!
Fandorin zamrugał kilkakrotnie, i jeszcze za nim otworzył drzwi pasażera spojrzał na swoje odbicie w lusterku. Blady jak cholera.
Charakterystyczny klik kluczyków samochodowych.
Odetchnął z ulgą. Jak dobrze było znów pooddychać świeżym powietrzem. Fiodor oparł się o dach samochodu, na chwilę zamykając oczy. Prawie zrobiło się mu niedobrze. Obejrzał się za siebie, zatrzymując wzrok na rechoczącym Leonie i jak mu tam było… Diego! Tylko Pepe wydawał się jakoś oszołomiony, zupełnie normalna reakcja. Fiodor nie mógł się nadziwić, jak oni w ogóle dali radę pojechać po niego na lotnisko. A mogłeś wziąć taksówkę Fiodor, och mogłeś – powtarzał właściwie przez całą drogę powrotną. Ten cały Pepe musiał być chyba w czepku urodzony; kierowcą był fatalnym, Fiodor nie mógł zliczyć tych wszystkich mrożących krew w żyłach momentach, które Leon swoja drogą przyjmował z rozbrajającym spokojem ( O tam, chwilkę pod prąd jechaliśmy), a mimo wszystko zdołał ich wszystkich dowieźć ich tu właściwie nie uszkodzonych . Powinien chyba dostać za to jakiś order, szczególnie, że przez znaczną część drogi musiał słuchać Leona, który postanowił zaśpiewać Stairway to Heaven, niestety nie ominął ani wersu. A śpiewakiem to on nie był najlepszym. Diego również okazał się mało pomocny, przez całą ( tak, całą…) piosenkę starał się przekrzyczeć Leona. Kiedy szatyn zakończył ( uszy Fiodora były bardzo wdzięczne) swój występ, wszyscy odetchnęli z ulgą. Przez resztę podróży siedział  prawie cicho. Prawie, gdyż niestety komentował właściwie wszystko co zobaczył za oknem. A było tego sporo, jak z resztą można się domyśleć.
- To jest mój dom. – Leon szturchnął go mocno w bok, wskazując na średniej wielkości dom po drugiej stronie ulicy. Uroczy, pomyślał Fiodor masując obolałe miejsce. Miał nadzieje, że to szturchanie jego skromnej osoby nie wejdzie Leonowi w nawyk.
- Ej, co ty taki blady?
Fandorin mimo wysiłków nie dał rady wcisnąć na twarz uśmiechu.
- Ymm.. – podrapał się po głowie. – Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do waszego klimatu.
Stwierdził, że to odpowiednia wymówka. Był przecież dobrze wychowany, jak na prawdziwego Rosjanina przystało. Przecież nie powie mu, że przez większą część drogi miał ochotę puścić pawia. Bogu dzięki, że ten samochód miał klimatyzacje.
Szatyn uśmiechnął się szeroko i poklepał Fiodora po plecach. Trochę za mocno, bo ten o mało nie potknął się o własne buty.
- Nie martw się, zabierzemy cię na kilka takich wycieczek i się przyzwyczaisz.
Pokiwał głową, jakoś bez przekonania. Ale czy można się mu dziwić? Na samą myśl kolejnych „wycieczek”, robiło mu się niedobrze. Chyba zdanie „ nigdy więcej nie wsiądę do samochodu” powinien zapisać liście rzeczy, których nigdy, przenigdy ( z naciskiem na to drugie) nie zrobi. Cóż, na tej liście był też lot samolotem, ale niestety los chciał inaczej. Czas stworzyć drugą listę, pomyślał, podążając za Leonem i jego przyjaciółmi, którzy zmierzali w stronę brzoskwiniowego, wręcz cukierkowatego domu. Ostatni raz widział takie w jakimś amerykańskim filmie ( zaraz, zaraz, ale to chyba nie ta Ameryka?) z lat pięćdziesiątych. Jednego był pewien, kwiatki, które zauważył przechodząc przez wyjątkowo zadbane podwórko nie były w stylu żadnego poważnego mężczyzny. W tym domu musiała rządzić kobieta.
Leon sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając z nich plik kluczy, starając się ukryć breloczek z myszką miki. Głośno przełknął ślinę, kiedy drżącą dłonią włożył błyszczący kluczyk do zamku.
- No to my spadamy… - Diego zepchnął Pepe ze schodków. – Powodzenia, Leon. – jeszcze zdążył poklepać szatyna po ramieniu, zanim wściekły Włoch ( domyślić się łatwo, akcent) pociągnął go za kołnierz kurtki.
- Chłopaki! – krzyknął za nimi błagalnie. – Nie zostawiajcie mnie samego z…
Spojrzał wyczekująco na swojego towarzysza.
- Yyy… A właściwie to jak się nazywasz? –podrapał się nerwowo po szyi.
Już miał odpowiedzieć, ale ktoś go uprzedził, z wielką siłą otwierając drzwi, o mało nie wyrywając Leonowi ręki.
Przed nimi stanęła kobieta, poprawka nieźle wkurzona kobieta. Miała na sobie fartuch ubabrany mąką, a w ręce trzymała wałek do ciasta. To się nie może dobrze skończyć.
- Leon… - odezwała się, mrożąc chłopaka wzrokiem. – Możesz mi wytłumaczyć gdzie się podziewałeś przez ostatnią godzinę?
- No przecież odbierałem go z lotniska, tak jak mi kazaliście. – powiedział, unikając kontakty wzrokowego.
Kobieta wywróciła oczami, kręcąc głową z niedowierzaniem. Dopiero teraz Fiodor zdążył jej się przyjrzeć. Kasztanowe włosy, zielonkawe oczy i opalona cera, właściwie bez zmarszczek. No jasne, to jego matka! Zorientował się dopiero po chwili; tego dnia był wyjątkowo… roztrzepany.
- Przepraszam za mojego syna. – zwróciła się do Fiodora i podała mu dłoń, szorstką, pewnie od mąki. – Nazywam się Monica. – uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając śnieżnobiałe zęby. Nie przypominała typowej „kury domowej”. Zadbana, elegancka… no cóż, gdyby nie ten fartuch…
- Fiodor. Fiodor Fandorin. – odwzajemnił uśmiech, choć bez entuzjazmu. Czuł się w tej sytuacji trochę nieswojo.
- Jakie ładne imię! – zachwyciła się Pani Verdas. – Uwielbiam Dostojewskiego!
Pokiwał głową z uznaniem. Przynajmniej ktoś w tym kraju zna literaturę rosyjską.
- Fiodor? – Leon skrzywił się, przechylając głowę na bok. – Mi się nie podoba, zbyt skomplikowane.
- Ty się lepiej nie odzywaj! – wskazała palcem oskarżycielsko na syna. – Zanieś bagaże do pokoju gościnnego. Później porozmawiamy sobie z tobą, razem z ojcem.
Szatyn mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, wziął torby pod pachę i chcąc nie chcąc wszedł do środka. Fiodor nawet zza drzwi słyszał jak sapanie, które prawdopodobnie towarzyszyło dużemu wysiłkowi, w tym przypadku pokonaniu schodów z ciężkim bagażem. Przynajmniej nie będę musiał dźwigać…
- Och, nie stójmy tak na ganku. – znów promienny uśmiech. Ta kobieta naprawdę umiała zmienić swoje nastawienie w przeciągu kilku sekund. – Zapraszam do środka, zaraz podaje do stołu.
Otworzyła drzwi szerzej, jakby chcąc zaprosić niechętnego gościa do środka. Zawahał się. Będzie dobrze, westchnął wycierając buty o kolorową wycieraczkę. I choć powtarzał tak sobie przez kilka kolejnych chwil, w momencie gdy usłyszał trzask zamykanych drzwi, zrozumiał, że to koniec – nie ma już żadnej ucieczki.

Koniec części pierwszej.

*******************************************
Tak, wiem, że kiepski i wiem że zbyt późno. Cóż, co mam powiedzieć? Tak wyszło. Szkoła powitała mnie dużą ilością nowych i starych obowiązków. A czasu na pisanie coraz mniej... Brak weny też nie pomaga w tworzeniu. Ale udało mi się, jak widać powyżej. Jest krótki i ma słabą fabułę, ale jest. Rozdział pierwszy, część pierwsza. Trochę nudny, ale co ja mogę na to poradzić? Mogę obiecać, że druga część będzie dłuższa ( i przynajmniej w moim mniemaniu, o wiele ciekawsza).
Pozdrawiam serdecznie ! :*
P.S : Rozdział na UL jest w trakcie pisania. Proszę o cierpliwość :)
Kocham Was!

3 komentarze:

  1. Witaj, kochana,

    Jest! Wreście jest. Czyli - doczekałam się, tak długo przeze mnie wyczekiwanego rozdziału. Już naprawdę doczekać się nie mogłam, ale na szczęście już jest. I co ja mogę powiedzieć? Oczarowałaś mnie. Cała ta historia ma w sobie coś niezwykłego i niepowtarzalnego. Już po samym prologu wiedziałam, że polubię tę historię i będę tutaj częściej wpadać. I oczywiście - nie pomyliłam się. Ten blog jest tak bardzo inny od wszystkich, które czytałam/ czytam, tak wyjątkowy. A przy tym, właściwie sama nie wiem czego mam się spodziewać. No oczywiście nie licząc świetnego humoru i tej wspaniałej przyjaźni, która łączy tych chłopaków. Dobrali się idealnie. Dopełniają się nawzajem. A z Fiodorem to już będzie kompletny skład.
    Nasz Rosjanin trochę wystraszony był m.in. też trochę swoimi nowymi kolegami, ale to minie. Jestem pewna, że soę dogadają. I wciąż ciekawość zżera mnie od środka. Co będzie dalej? Czy wpleciesz to odrobinę wątków miłosnych? xD
    Nie będę ukrywać, że liczę na jak najwięcej spotkań w tym męskim gronie i na wszystko, co dla nas przygotowałaś. Jestem pewna, że będę zachwycona. Zresztą - już jestem. W ogóle León ma świetną mamę. Ale nie o tym. xD

    "- Ej, a masz prawo jazdy?
    - Nie, dlaczego?"

    Padłam. Po prostu uwielbiam Cię za sam ten fragment, że o całym rozdziale nawet nie wspomnę. Mistrzostwo świata - po prostu. Wiem, że dopiero komentuje pierwszy rozdział i to może trochę nie na miejscu, ale co mi tam. Już niecierpliwie czekam na kolejna Twą publikację. I tutaj, i na UL. Poczekam ile będzie trzeba, bo na takie cuda - warto. :)

    Weny, kochana, weny i jeszcze raz weny. I czasu na pisanie tych pereł. Ja już będę uciekać, mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego bezsensownego i jakże marnego komentarza.
    Ściskam, Tyśka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Misiaku, ja jeszcze wrócę :*
    Całusy,
    Lissa

    OdpowiedzUsuń
  3. Mahahahah, jestem okropna! Kiedy ja się pojawiam? Nic tylko ukatrupić, no -.- A tak w ogóle to cześć, tęskniłam ♥ I wciąż tęsknie, bo coś Cię, kochana, nie ma! A gdzie rozdział? Kolejny? No ja chcę, tak bardzo. Pragnę. Pokochałam tę historię. Usycham? ;.; No, ale będę czekać. Tylko daj jakiś znak! (Z jakąś piosenką mi się skojarzyło, więc udawajmy, że w tle gra muzyczka ;>)
    Dobra, ekhm, wracając do rozdziału pierwszego, części pierwszej: Uśmiałam się, co nie miara. A zarazem: Aw'owałam (hahahah, jakie słowo XD), na prawo, i lewo. A tak, żeby było śmieszniej ;> A na serio: To było jak wow. Nie wiem, po prostu to opowiadanie mnie urzeka, od początku do końca. Sprawia, że chce czytać, w nieskończoność ♥
    Postacie są świetne, zdecydowanie. Oryginalne, o własnych, indywidualnych cechach. Jestem bardzo ciekawa, co pokażesz Nam dalej (bo pokażesz, tak?) Zwłaszcza Fiodora polubiłam (nie, nie tylko przez imię - zapewnia fanka "Zbrodni i kary" XD (w końcu przeczytałam, matkooooooooooooooooooo, cudo nad cudami)), taka poczciwa z niego dusza. I samolotów nie lubi, o!
    Co jeszcze? A! Takie pytanie, to "uroczy" dotyczyło domu, czy Leona? XD Bo nie, żeby coś, ale... Dobra, ciii! Jestem głupia XD Mehehehhehe.
    Chce kolejny! Błagam?
    Mogę też zacząć grozić ;>
    Chociaż...
    No nic.
    Wierna twa czytelniczka, choć komentuje po prawie trzech miesiącach - Edyta! ♥

    OdpowiedzUsuń